Jest taka seria reklam pewnego jogurtu, w których jedna przyjaciółka zwierza się drugiej przyjaciółce ze swoich problemów z zaparciami. Siedzą sobie razem, jedzą i plotkują, potem jedna mówi – zjedz jeszcze, a druga na to, trzymając się wstydliwie za brzuch – że zjadłaby, owszem, ale nie może. Nie może, bo potem nie może. Ta pierwsza słucha uważnie (my w tym czasie oglądamy ilustrację brzucha wypełnionego bąbelkami), po czym, jak na przyjaciółkę przystało, natychmiast obdarowuje tę drugą radą – wiem, znam, też to miałam, ale mi przeszło, bo… i tu już pojawia się wspomniany jogurt wraz z zachęcającym, choć jak dla mnie zbyt górnolotnym jak na okoliczności hasłem – uwolnij siebie.
Moje pierwsze wrażenie po obejrzeniu tej reklamy było negatywne. Poza poczuciem dyskryminowania (bo niby dlaczego w reklamach wszelkie zaparcia, wzdęcia i odklejanie protez przypisuje się zawsze kobietom?) nie byłam też przekonana do realności sytuacji, w której przyjaciółka przyjaciółce zwierza się właśnie z zaparć. „No, z czego jak z czego, ale…” pomyślałam najpierw odruchowo. Ale potem się nad tym „z czego jak z czego” zastanowiłam. W mojej głowie automatycznie odtworzyło się kilka tralilerów babsko–babskich rozmów, których byłam uczestnikiem lub tylko świadkiem i doszłam do wniosku, że hmm… Fabuła może i uproszczona, ale jednak, jak by nie patrzeć, odwołuje się do archetypicznej kobiecej zwierzalskości.
A kobiety lubią się sobie zwierzać. Kobieta niezwierzona przez długi czas jest jak kobieta przez długi czas niecałowana. Czuje napięcie i źle jej. Coś tam niby się w jej życiu dzieje, ale jeszcze tego nie obgadała, więc nie wie, co to dokładnie jest. Ma nieoczyszczoną perspektywę i nienazwane emocje, a emocje powinno się przecież ponazywać, opisać i skatalogować. Do tego potrzebne są empatyczne słuchaczki, dużo czasu, słodycze i wino.Tylko tak można przeżyć katharsis.
Ostatnio z trzema moimi przyjaciółkami zaplanowałyśmy babski wieczór mający na celu tak zwane „się wygadanie”. Bo się rzadko widujemy, a tu się uzbierało. Ponieważ było nas cztery i każda miała ochotę się wygadać, babski wieczór zamieniłyśmy na babską noc. Nad ranem – gdy w potok słów jednej z nas wdarło się pianie koguta, doszłyśmy do wniosku, że od razu trzeba było uderzać w babski weekend. Rozeszłyśmy się z poczuciem niedosytu, pospiesznie dokańczając zaczęte wątki przez telefon.
Wszystko dlatego, że jesteśmy wyznawczyniami teorii zwierzeń stopniowych. Zaczynamy więc nieśmiało – praca, sukienka, wakacje, kino. Nieśmiało nie znaczy nieintensywnie: potoki słów wylewają się przy okazji każdego tematu i szturmem nazywają i opisują najmniejszy drobiazg. Kolejne poziomy zwierzalności pojawiają się naturalnie i stopniowo.Temat: mężczyźni sugeruje zwykle przejście do poziomu drugiego, temat: ja i moje odczucia – to już poziom trzeci. Potok słów zmienia się w strumyk (w sensie, że słowa wypowiadane są ciszej), zwiększa się nachylenie poszczególnych słuchaczek w swoją stronę oraz intensywność potakiwań głową. Czasem dochodzi do spontanicznych przytuleń. Analizując to wszystko, muszę niestety przyznać, że na tym poziomie zwierzalności mogłoby, podkreślam: mogłoby dojść do szczerej rozmowy o zaparciach.
Nie wiem jak to jest na spotkaniach męskich. Nie wiem, bo nie uczestniczę, a jak uczestniczę, to już nie są to spotkania męskie. Wiem jedno – gdy ja wracam z babskiego spotkania, mam do opowiedzenia mnóstwo historii (i to z wyłączeniem tych określonych jako „ściśle tajne”). Gdy z męskiego spotkania wraca mężczyzna, zwykle ma do powiedzenia, że „było ok.” Czyli że chyba siedzą i milczą.
Dodaj odpowiedź do Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi