Bez okularów

Blog obserwacyjno-zwierzeniowy


W przypływie

Deszcz spłynął na Kraków, przebijając się przez gęstą czapę smogu. Przyniósł oddech i jakiś powiew nadziei – pospiesznie pootwierałam otępiałe okna, zagoniłam powietrze do kątów, dałam mu potańczyć pod sufitem. Co za ulga.

Po deszczu przyszło słońce, obnażając krytyczny stan czystości szyb w moich oknach i oświetliło pozimowe niedobitki leżące tu i tam. A więc: pudełko niedojedzonych Kasztanków położone na książkach, nieschowane, zachęcająco półotwarte, podobnie jak czekolada w wersji eko-sreko zakupiona w przypływie chęci bycia jw. w sklepie ze zdrową żywnością, czyli słodzona wszystkim, tylko nie cukrem.

„Przekrój” – numer pierwszy, kupiony także w przypływie, tym razem chęci powrotu do poczucia, że intelektualnie jestem na bieżąco; kupiony, bo fejsbukowi znajomi będący na  bieżąco nie tylko kupili, ale i zdjęcia na fejsbuka wrzucili, że czytają (okładka + kawa w filiżance + filtr Gingham/ okładka + leżący obok kot + filtr Moon). Kupiony, bo i ja zdjęcie na fejsbuka chciałam wrzucić, że czytam (okładka położona na wyprostowanych kolanach, w tle zrelaksowane stopy w ciepłych skarpetach  + filtr Reyes ), ale w końcu nie wrzuciłam, bo mi synek okładkę lekko przeżuł, a przeżuta okładka ze zrelaksowanymi stopami w tle wysłałaby inną informację niż chciałabym żeby wysłała. Kupiony zatem „Przekrój”  i nadczytany nawet, owszem, posmakowany tu i tam w te pojedyncze dni, kiedy w trakcie synkowej drzemki postanowiłam nie skrolować  fejsbuka ani nie patrzeć w sufit, ale faktycznie zasiąść i się intelektualizować przez 45 minut, ale przy tej liczbie stron i smacznych kąsków opisywanych przez będących na bieżąco znajomych to nadczytanie to jednak wstyd. Zwłaszcza, że wiem, wiem już na pewno, że do pozostałych stron nie wrócę, czas minął, koniec. Leży Przekrój i daje sobie nadgryzać strony rocznemu ignorantowi.

Zeszyt w kratkę z kilkoma notatkami na pierwszych stronach przełożony długopisem, z notatkami, które w przypływie ponoworocznej motywacji poczyniłam dla utrzymania tejże, a zatem:

10 stycznia: brzuszki – 25, nogi – 25, biodra – 20

11 stycznia: brzuszki – 30, nogi – 30, biodra – 30

12 stycznia: brzuszki – 20, nogi – 10, biodra – 10 (ale z obciążeniem ponad 9-kilowym przemieszczającym się po całym ciele)

13 stycznia: brzuszki – 20, nogi – 1 (obciążenie jw., przerwa bo obciążenie nadziało się na wymachniętą nogę i jest płacz wielki; wniosek: ćwiczyć, kiedy obciążenie śpi!)

14 stycznia: #niecwiczeboczytamprzekroj

Tu zapiski się urywają.

Jak dobrze, że już gdzieś tam idzie wiosna. Aplikację smogową sobie z telefonu wykasuję i wezmę głęboki oddech. Sukienki kupię kwiaciaste, co mi brzuszek i nogi i biodra zakryją, i w tych sukienkach po Plantach chodziła sobie będę. Z drugim numerem „Przekroju” pod pachą, a co!



4 odpowiedzi na „W przypływie”

  1. To „a co!” brzmi jakoś tak bardzo optymistycznie 🙂

  2. Wróć! Pięknie piszesz!

    1. Dziękuję:) Mam wrażenie, że napisałam już to, co chciałam i teraz kręcę się w innych obszarach, ale kto wie. może jeszcze kiedyś:)

      1. Teraz 🙂

Dodaj komentarz