Dzwoni do mnie już chyba od dwóch tygodni. Dzień w dzień, czasem dwa, trzy razy. Moja konsekwencja w nieodbieraniu tego telefonu obrosła beznamiętnym uporem. Na początku jeszcze się wahałam, jeszcze wzdychałam i zagryzałam wargę. Dźwięk smsa raportującego nieodebrane połączenie brzmiał piskliwie i żałośnie jak odepchnięty psiak. Teraz jest mi już wszystko jedno – odrzucam połączenie jak zimna i obrażona na wieki wieków kochanka. Od razu po pierwszym sygnale, chyba że nie zdążę, to wtedy po drugim. Nie jest to łatwe, ale staram się ignorować małe skurcze sumienia i myśli, że tam po drugiej stronie ta osoba jednak czeka i liczy, że odbiorę. Jakaś Asia czy Krysia. Siedzi i myśli sobie „może teraz?” Biedna. Nie, nie mogę myśleć, że biedna Asia czy Krysia. Jak zacznę tak myśleć, to znowu wyląduję ze Specjalnie Dla Mnie Przygotowaną Ofertą lub inną Kartą Kredytową dla Wyjątkowych Klientów Takich Jak Ja, z którą nie będę potem wiedziała co zrobić. Mowy nie ma.
Taktyki nieodbierania telefonów od Biur Obsługi i tym podobnych złapałam się jak ostatniej deski ratunku, mając za sobą setki płaczliwie wypowiadanych: „Ale ja naprawdę nie jestem zainteresowana”, „To ja się zastanowię” i „No dobrze, wypróbuję.” Karty historii mojej znajomości z bankami i sieciami komórkowymi zdobią pamiątki po dodatkowych promocjach, produktach i ofertach, na które „się zdecydowałam”, a potem zapominałam, że je w ogóle mam. Wszystko dlatego, że jak ktoś do mnie szybko mówi przez telefon, posługując się przy okazji jakimiś przeliczeniami (złotówki na minuty, minuty na godziny, godziny na grosze, grosze na groszki, Huston mamy problem) to czuję się jak najbardziej ciapowate dziecko w klasie pod zmasowanym atakiem kulek śniegowych – kulę się w sobie i bardzo chcę, żeby przestał, bo to boli.
Ja wiem, że można odważnie i ostro powiedzieć „Spadajcie”, ale nie umiem. Nie umiem, bo mi się od razu włącza ta biedna Asia czy Krysia – że przecież ona w pracy jest i robi co może, żeby wyrobić normę, proszę – jakiej ślicznej formułki się nauczyła. Jak ja mogę do niej wyskoczyć ze „spadajcie”? Przecież jej będzie przykro. Mi by było. Powinnam jej chociaż wysłuchać, docenić, że się dziewczyna stara. Wysłucham (albo raczej: przeczekam to, co mówi) i powiem, że dziękuję. Ok. Wysłucham jeszcze raz i powiem, że się zastanowię. Ok. Wysłucham…. No dobra. Niech jej będzie – wypróbuję ten nowy pakiet, że ileś tam minut do iluś tam numerów w każdą sobotę po północy i w niedzielę, kiedy leje.
Zatem postanowiłam nie odbierać i trzymam się tego jak rzep wiadomo czego. Ciekawi mnie tylko, czy oni tam rozpoznali już moją taktykę i czy przygotowują jakąś nową formę ataku, analizując mój profil psychologiczny na specjalnych zebraniach sztabu. Byle tylko nie zapukali do domu. Po ostatnich takich, co zapukali, zostało mi żelazko ze zbyt krótkim kablem i czajnik, który się popsuł na drugi dzień.
Dodaj komentarz